Więzienie Piłsudskiego - zaskakujące odkrycie uczniów

fot. Krzysztof Świderski
Johanna Lemke przywiozła wczoraj do Opola kopię aktu przekazania Domu Piłsudskiego z Magdeburga do Warszawy.
Johanna Lemke przywiozła wczoraj do Opola kopię aktu przekazania Domu Piłsudskiego z Magdeburga do Warszawy. fot. Krzysztof Świderski
Budynek, w którym więziono Józefa Piłsudskiego w Magdeburgu, przekazano do Warszawy - ustalili gimnazjaliści z Opola, czym zadziwili historyków.

To było dla nas największe zaskoczenie, kiedy w Magdeburgu dowiedzieliśmy się, że budynku, w którym wieziony był marszałek - musimy szukać nie u nich, ale w Warszawie - mówi Johanna Lemke-Prediger, emerytowana nauczycielka, od 1991 roku mieszkająca i pracująca na Opolszczyźnie. - Od czterech lat z kolejnymi klasami z PG nr 8 starałam się dowiedzieć jak najwięcej o pobycie Józefa Piłsudskiego w Magdeburgu. Dziś mam pewność, iż władze tego miasta w 1937 roku kazały rozebrać ten budynek i w częściach przekazały go do stolicy Polski. W 1938 na 20-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości został on otwarty w Warszawie jako muzeum. Sprawdziliśmy, że odbudowywali go fachowcy z Magdeburga z pomocą swoich polskich kolegów. Jestem właśnie w mieście, gdzie Piłsudski był internowany, i od tamtejszych władz otrzymałam kopię świadectwa potwierdzającego przekazanie daru przed ponad 70 laty.

Najpierw zdjęcie, potem dom
Marszałek był przetrzymywany w budynku otoczonym ogrodzeniem z wysokich bali, ogrodem posesja stykała się z wałami magdeburskiej twierdzy. Na górnym piętrze domu Piłsudski zajmował trzy pokoje urządzone z wojskową prostotą. Do sypialni wstawiono mu łóżko polowe, szafę i komodę. Z okien widział wieże katedry i Łabę. Przez blisko 20 lat po wyjeździe marszałka do Warszawy Niemcy nic w nim nie zmieniali.

Johanna Lemke nie ukrywa, że jest dumna, iż to w jej rodzinnym mieście powstało prawdopodobnie pierwsze na świecie muzeum upamiętniające marszałka - Dom Piłsudskiego.

- Jak wszyscy wiemy, Józef Piłsudski w 1918 roku wrócił do Warszawy - opowiada Johanna Lemke. - W miejscu jego uwięzienia niczego nie zmnieniono. Miałam możność oglądać w Magdeburgu zdjęcia z tamtych czasów dokumentujące, jak wyglądały pokój dzienny, sypialnia i łazienka, z których korzystał ojciec polskiej niepodległości. Są świadectwa potwierdzające, że w 1922 roku muzeum odwiedziła oficjalna delegacja polska.
Momentem, który zdecydował o dalszych losach "Stubenhausu", była wizyta, którą w sierpniu 1937 roku złożyli w Magdeburgu przedstawiciele Federacji Polskich Obrońców Ojczyzny oraz Polskiego Związku Inwalidów Wojennych. Goście z Polski przyjechali odwiedzić Dom Piłsudskiego oraz prosić o przekazanie pamiątek po marszałku oraz elementów wyposażenia jego mieszkania. Ówczesny nadburmistrz Magdeburga, dr Markmann, najpierw podarował im m.in. niepublikowane zdjęcie przedstawiające marszałka na spacerze w październiku 1918 w towarzystwie Kazimierza Sosnkowskiego. Podczas wieczornego spotkania poinformował o przekazaniu do Warszawy całego budynku.

Ustalenia opolskich uczniów są zaskoczeniem także dla zawodowych historyków. Profesor Stanisław Nicieja, wybitny znawca biografii Józefa Piłsudskiego, wie, że przed wojną w Magdeburgu było muzeum upamiętniające marszałka. Ale o przekazaniu tego budynku do Warszawy słyszy po raz pierwszy. Jego zdaniem taki akt był nie tylko możliwy, ale i wielce prawdopodobny.

- Niewątpliwie Niemcy mieli dla Piłsudskiego dużą atencję i uważali go za człowieka z charyzmą - uważa profesor Nicieja. - Doceniali to, że w 1918 roku podczas rozbrajania niemieckich żołnierzy nie doszło w Warszawie do rzezi. Piłsudski rzeczywiście nie szukał na Niemcach zemsty, a przejęcie władzy odbyło się bardzo łagodnie. To był element jego wielkości, że nie tropił, także u swoich własnych oficerów - ani tych z armii rosyjskiej, ani tych z niemieckiej - jakichś upiorów przeszłości. Do głowy by mu nie przyszło tworzyć w tamtych czasach coś w rodzaju dzisiejszego IPN-u.

Wartość ustaleń naszych uczniów najdobitniej docenił ambasador RP
w Berlinie dr Marek Prawda.
- Powiedział mi wprost, że właśnie w Opolu piszemy nową historię - mówi Johanna Lemke. - Nie ukrywam, że bardzo mnie tym ucieszył i wzruszył.
Pani Johanna zawiozła książeczkę opisującą ustalenia opolan do Magdeburga, a jej uczniowie na niepodległościowe uroczystości do Warszawy. Kombatanci czytali ją ze łzami w oczach.

Tymczasem projekt trwa i gimnazjalistom pracy przy nim na pewno nie zabraknie. Na razie wciąż szukają informacji o wojennych losach "Stubenhausu" w Warszawie. Ostatni ślad jego istnienia, na jaki udało im się natrafić, urywa się w roku 1943. Co było potem? Żeby się tego dowiedzieć, gimnazjaliści pisali do wielu stołecznych muzeów. Ich listy pozostały jednak na razie bez wyjaśniającej tę zagadkę odpowiedzi.
- Niestety, prawdopodobnie budynek ten podzielił wojenny los wielu warszawskich gmachów i został bezpowrotnie zniszczony - przypuszcza Wojciech Rerich, dyrektor PG nr 8.

Projekt o magdeburgu nawet za darmo
Projekt opolskich uczniów nie dałby się zrealizować bez ich niemieckiej nauczycielki. Johanna Lemke przyjechała na Opolszczyznę jesienią 1991 roku na jeden semestr. I została do dziś. Wszystko wskazuje, że na zawsze. Z Turyngii do Polski przybyła w grupie pedagogów, by uczyć dzieci języka niemieckiego, zwłaszcza jako ojczystego. I przez kilkanaście lat uczyła w szkole w Węgrach. Cieszy się, bo wielu jej wychowanków nie tylko zdobywało laury na szkolnych konkursach, także ogólnopolskich. Ważniejsze, że poszli w świat i dali sobie radę. Kończyli studia w Niemczech, znajdowali pracę w polsko-niemieckich firmach, bo mówili równie dobrze po niemiecku, jak po polsku. Tymczasem ich nauczycielka niemieckiego przeszła na emeryturę.

Już jako emerytka zaangażowała się w działalność polsko-niemieckiej biblioteki Caritas, co kontynuuje do dziś, i uczyła praktycznej znajomości języka niemieckiego w Publicznym Gimnazjum nr 8 w Opolu

- Od początku dała się poznać jako osoba niezwykle energiczna, wychodząca naprzeciw nowym oczekiwaniom - mówi o niej Wojciech Rerich. - Jako historyk z wykształcenia i pasjonatka potrafiła zaszczepić dzieciom nowe pomysły. Przy projekcie "Marszałek Józef Piłsudski w twierdzy magdeburskiej" wykonała ogromną pracę. Wiele razy przypominała mi, że nie chce za to żadnych pieniędzy. To oczywiście było niemożliwe, ale dla niej, pasjonatki, wynagrodzenie nie miało znaczenia. Dzisiaj formalnie już u nas nie pracuje, ale kontakt z Klubem Magdeburskim działającym w naszej szkole utrzymuje cały czas. Dla jego członków marszałek jest nie tylko patriotyczną legendą, ale i "Dziadkiem", i "Ziutkiem", czyli kimś bliskim.

- Kiedy zaczęłam pracować w PG nr 8 w Opolu, nie wiedziałam o Piłsudskim dosłownie nic - przyznaje Johanna Lemke. - Pewnego razu w swoim gabinecie zobaczyłam akwarelę, którą jedna z koleżanek ilustrowała biografię marszałka. Pod spodem był podpis: Józef Piłsudski więziony w Magdeburgu. To był dla mnie szok. Przecież Magdeburg to mój Heimat. Pomyślałam, że skoro patron naszej szkoły był tam przetrzymywany przez półtora roku, muszę razem z uczniami dowiedzieć się o tym jak najwięcej. No i napisałam projekt.

W poszukiwaniach informacji o marszałku pomógł nadburmistrz Magdeburga, który skontaktował opolan z tamtejszymi archiwistami i historykami oraz z noszącą imię Humboldta miejscową szkołą, która stała się partnerem naszych gimnazjalistów.

Pomnik z ludzką twarzą
- Wiele osób się dziwiło, że się za to bierzemy - wspomina Johanna Lemke. - W mniejszości niemieckiej mówili mi: przecież Piłsudski nie był Niemcem, po co się nim zajmujesz? Niektórych Polaków dziwiło, dlaczego ja, Niemka, interesuję się jedną z najważniejszych postaci polskiej historii.

Dla uczennic pani Johanny i członkiń Klubu Magdeburskiego to, że Niemka zajęła się ważną dla historii Polski postacią, nie jest żadnym problemem.

- A jakie to ma znaczenie? - dziwią się Julia Worona, Jagoda Pelińska, Ania Szwaiger, Patrycja Makiolczyk i Żaneta Frąckowiak. Wszystkie chodzą do drugiej d i wszystkie są pod wrażeniem pani Lemke.

- Każdy może się zajmować marszałkiem, a tym bardziej pani Johanna, która jest historyczką. W dodatku ona jest bardzo sympatyczna i otwarta na pomysły uczniów - mówią gimnazjalistki. - Od razu widać, że strasznie jej zależy, żeby wszystko wypadło jak najlepiej, ale do niczego nie chce nas przymuszać. Pomaga nam bardzo. Po polsku mówi dosyć słabo, ale my znamy niemiecki, a ona wtrąca do swojego niemieckiego polskie słowa, kiedy chce coś podkreślić. Niedługo pojedziemy razem z nią do Magdeburga. Już teraz się na ten wyjazd cieszymy.
Niemieckiej historyczce o tyle było łatwiej dotrzeć do polskich uczniów, że z góry założyła, iż nie będzie się koncentrować na Piłsudskim jako na polityku. To zostawia polskim badaczom. Dla niej o wiele ważniejszy był prywatny, ludzki wymiar jego obecności w Magdeburgu.

- Kiedy my zajęłyśmy się tym projektem, prace przy nim trwały już prawie trzy lata - mówią opolskie gimnazjalistki. - To było dla nas bardzo ciekawe odkrycie, że marszałek w Magdeburgu nie tylko martwił się o Polskę. Pisał wspomnienia, ale także, jak każdy człowiek, tęsknił za bliskimi. Sam ze sobą grał w szachy, troszczył się o swoich legionistów i cieszył ze spotkania z Kazimierzem Sosnkowskim. Kiedy pozostawał w pełnej izolacji, dokuczała mu samotność, jak zezwolono mu na spacery po mieście, odczuł ulgę. Wiedziałyśmy, że był politykiem, marszałkiem, pewnie twardym człowiekiem, przykładem do naśladowania. Zobaczyłyśmy jego nową, nieznaną dotąd twarz.

Z dokumentów, do których dotarli opolanie, wynika, że z jednej strony Niemcy bardzo dbali, by Piłsudskiego możliwie ściśle izolować od świata (dopiero z czasem pozwolono mu np. na czytanie gazet), ale też traktowali go poprawnie. Sam marszałek po latach pisał, trochę gorzko, że w Magdeburgu spędził jedyny w swym życiu urlop.

Te obserwacje potwierdza prof. Stanisław Nicieja.
- Gdyby Piłsudski dostał się w ręce Rosjan, być może zostałby sponiewierany, a za odmowę przysięgi nawet rozstrzelany - uważa opolski historyk. - Niemcy na zewnątrz oceniali go bardzo ostro, ale podczas internowania traktowali go dobrze. Uznawali w nim ważnego polityka, z którym trzeba będzie jakoś współpracować, więc odnosili się do niego z pewną rycerskością.

Więcej niż z rycerskością odnoszą się do swego patrona jego pasjonatki z Klubu Magdeburskiego. Mówią całkiem serio, że można i należy go naśladować. Może dzięki niemu słuchają granego np. w telewizji hymnu na stojąco. Mają taki odruch. Na narodowe święta w ich domach wywiesza się biało-czerwone flagi. Pytam je, czym przejawia się patriotyzm dziś.

- Nawet jak się emigruje z Polski, trzeba pamiętać, że jest się Polakiem, nie zapominać o swoich korzeniach, nie wyrzekać się Polski i zachowywać tak, żeby jej nie zrobić wstydu - odpowiadają. Marszałek byłby z nich dumny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska